Zrobiliśmy sobie małe wakacje i w pewien listopadowy weekend wymknęliśmy się deszczowej pogodzie.
Zupełnie niechcący trafiliśmy do Raju.
Krążąc po górskich drogach, ostrożnie omijając kozy i dzikie świnie, kiedy już mieliśmy zacząć urągać na zmarnowane litry benzyny, naszym oczom ukazało się miejsce naprawdę nie z tego świata. Na próżno jednak szukaliśmy pogańskich świątyń i figur bożków – wszędzie pełno było tylko tego, czym konsekwentnie karmiła nas cała wyspa: spokój, pachnące powietrze i całkowite odosobnienie.
Leave a reply